O niezwykłym życiu Marii Konopnickiej, jednej z najwybitniejszych polskich pisarek, z Iwoną Kienzler, autorką książki Maria Konopnicka. Rozwydrzona bezbożnica, rozmawia Marek Teler.
Marek Teler: Właśnie ukazało się wznowienie biografii Marii Konopnickiej Pani autorstwa, której podtytuł to Rozwydrzona bezbożnica. Jaki obraz pisarki wyłania się z Pani książki i czy faktycznie nie było dla niej żadnych świętości?
Iwona Kienzler: Z pewnością nie można powiedzieć, że Konopnicka szargała świętości, pomimo że jej niektóre utwory budziły niekłamane oburzenie konserwatystów i hierarchów Kościoła. Pewną ciekawostką jest fakt, że choć bohaterka mojej publikacji była osobą głęboko wierzącą, z praktykami religijnymi była jednak nieco na bakier. Bo jak inaczej potraktować fakt, że jej dzieci nie zostały ochrzczone zaraz po urodzeniu, ale znacznie później, kiedy – jak to ujął jej teść Wawrzyniec Konopnicki – doszły do rozumu.
Konopnicka nie miała też czołobitnego stosunku do samego Kościoła i jego instytucji, zresztą sama mawiała, że jej wiara nie idzie do Boga przez kruchtę. Ludziom znającym jedynie typowo „podręcznikową" twórczość autorki Naszej szkapy zupełnie nieznany jest inny aspekt jej utworów i niewielu zdaje sobie sprawę, że poetka przez całe swoje życie piętnowała nie tylko politykę Watykanu, jawne kwestionowanie przez Kościół osiągnięć nauki i dewocję. Otwarcie buntowała się także przeciw wdzieraniu się kleru w intymne sprawy ludzkie. A to nie przypadło do gustu ani tradycjonalistom, ani radykalnym klerykałom, którzy nie uznawali poglądów wykraczających poza czy podważających oficjalną doktrynę Kościoła.
Dziś może wydawać się to dziwne, ale Konopnicka za życia uchodziła wręcz za osobę o laickich poglądach, co więcej antagoniści przypięli jej łatkę wieszczki poganizmu, uznali ją nawet za literatkę interpelującą Pana Boga. Figurujące w tytule mojej książki miano rozwydrzonej bezbożnicy nadali jej właśnie recenzenci z kół klerykalnych, otwarcie ostrzegający potencjalnych czytelników przed zgubnym wpływem jej wywrotowych i bezbożnych utworów. Chodziło im oczywiście nie o niewinne wiersze dla dzieci, ale o dzieło Z przeszłości: fragmenty dramatyczne, gdzie odważnie przedstawiła dzieje trzech naukowców skonfliktowanych z hierarchią kościelną: ojca nowożytnej anatomii, Andreasa Vesaliusa, astronoma Galileusza oraz Hypatii, filozofki, a zarazem uczonej z Aleksandrii. Wszyscy po dziś dzień uważani są za symbol nietolerancji i zacofania Kościoła. Ona sama, decydując się na taki dobór postaci, doskonale zdawała sobie sprawę, że wsadza kij w mrowisko i wcale nie była zdziwiona reakcją konserwatywnych recenzentów czy kościelnych hierarchów.
M.T.: W 1862 r. Maria Wasiłowska (późniejsza Konopnicka) wyszła za mąż za Jarosława Konopnickiego, któremu urodziła ośmioro dzieci, z których sześcioro dożyło dorosłości. Jak ułożyło się jej małżeństwo?
I.K.: Z całą pewnością początkowo wszystko układało się w tym stadle dobrze, zresztą Konopnicki nie był ani przysłowiowym damskim bokserem, ani domowym tyranem. Wręcz przeciwnie: z relacji znających go ludzi wyłania się obraz dość sympatycznego człowieka, w dodatku społecznika, o którym pisano jako o znawcy obyczajów ludu i szlachty, który pod koniec życia zajmował się kształceniem chłopskiej młodzieży. Wynika z tego, że sprawy i problemy prostych ludzi były równie bliskie jego sercu, jak jego żonie. Poza tym, wbrew temu co twierdziła sama Konopnicka, było to małżeństwo zawarte z miłości, a Maria zakochała się w przystojnym Jarosławie Konopnickim od pierwszego wejrzenia. Nieprawdą też jest, jak twierdzili jej pierwsi biografowie, że była zbyt młoda na małżeństwo, przynajmniej biorąc pod uwagę ówczesne standardy – wychodząc za Jarosława miała bowiem dwadzieścia lat, w oczach wielu mogła zatem uchodzić za starą pannę. Jako młoda mężatka, pisała listy, w których wręcz rozpływała się nad urokami małżeńskiego życia z rozpieszczającym ją wąsatym aniołem, jak nazywała swojego męża.
Pozornie byli dobrani jak w korcu maku, a jednak związek zakończył się rozstaniem z inicjatywy Konopnickiej. Wydaje się, że drogi tych dwojga ludzi po prostu się rozeszły, a uczucie się wypaliło. Pamiętajmy, iż Maria w małżeństwie przeszła pewne przeobrażenie. Pewnego dnia na strychu w Bronowie, gdzie zamieszkała zaraz po ślubie, znalazła książki z biblioteki zmarłego krewnego jej męża. Odtąd umiejętnie dzieliła czas między prowadzenie domu, opiekę nad liczną gromadką potomstwa, a czytanie dzieł w rodzaju Szkiców Montaigne'a, bo właśnie takie perełki kryły się wśród odnalezionych przez nią woluminów. Wkrótce rozmowy prowadzone przez jej sąsiadki na temat chowu cieląt czy liczby jajek znoszonych przez kury zaczęły ją nużyć i irytować, podobnie jak stroniący od książek oraz intelektualnych dysput mąż, zwłaszcza że stanowczo zbyt często sięgał do kieliszka.
Co ciekawe, Konopnicką, w której twórczości odnajdziemy przejmujący obraz chłopskiej niedoli, irytowało zaangażowanie Jarosława w sprawy okolicznego chłopstwa. Zarzucała mu, że lekką ręką wydaje pieniądze na wykup chłopskich synów od wojska czy wyposażanie ubogich wiejskich dziewcząt, co miało im ułatwić zamążpójście, i zaniedbuje potrzeby własnych dzieci. Kością niezgody była też kwestia edukacji ich dzieci – podczas gdy Maria dążyła do tego, by zdobyły jak najlepsze wykształcenie, Jarosław powtarzał, że skoro chłopskie dzieci radzą sobie bez szkoły, to jego własnym dzieciom nauka też nie jest do niczego potrzebna.
Konopnicka z czasem zaczęła się dusić w związku, pisała, że czuje się jak ptak zamknięty w klatce. Pocieszenie przynosiły jej lektura oraz romanse, w tym ze znacznie od niej młodszym guwernerem jej własnych dzieci. Mało tego, istnieją podstawy, by przypuszczać, że podczas wyjazdu poetki do Szczawnicy, żyła w trójkącie z dwoma mężczyznami, ale zaznaczam, są to tylko przypuszczenia. Aczkolwiek bardzo prawdopodobne. W końcu postanowiła wziąć swój los we własne ręce i odejść od niekochanego męża. Zabrała ze sobą dzieci, doskonale zdając sobie sprawę, że będzie musiała je utrzymywać, co nie było łatwym zadaniem w czasach, w których przyszło jej żyć – zwłaszcza, że zamierzała utrzymywać się z pisania.
M.T.: A jaką matką była autorka Sierotki Marysi?
I.K.: Niełatwo jest odpowiedzieć na to pytanie, bo z jednej strony Konopnicka jawi się jako samotna matka, która kosztem wielu wyrzeczeń wychowywała aż sześcioro dzieci, z drugiej widzimy w niej osobę dzielącą dorosłe już dzieci na lepsze i gorsze. Co ciekawe, znalazło to oddźwięk w biografach i szkicach poświęconych życiu poetki, gdzie także znajdziemy taki podział. Dobrymi, udanymi dziećmi mieli być Tadeusz, Jan i Zofia, natomiast troje pozostałych – Stanisława, Helenę i Laurę – tradycyjnie uznaje się za „nieudane", przysparzające matce bezustannych zmartwień. Współcześni badacze nie są już jednak tak jednoznaczni w swoich ocenach. Wiemy, że najwięcej problemów sprawiała średnia córka Konopnickiej, Helena: dziewczyna ewidentnie zmagała się z problemami natury psychicznej, a swoimi wybrykami starała się po prostu zwrócić na siebie uwagę zapracowanej i zajętej twórczością literacką matki. Tymczasem poetka, tak przecież wrażliwa na ludzką krzywdę, tego nie dostrzegała. Dla niej córka, która wydała na świat nieślubne dziecko i miała na koncie konflikt z prawem, była jedynie powodem do wstydu. W jednym z listów do ukochanego stryja pisała nawet, że żałuje, iż śmierć nie zabrała Heleny, by uwolnić ją od problemów...
Zmartwień przysparzała jej także najmłodsza córka, Laura, która nie chciała zostać nauczycielką, jak życzyłaby sobie jej matka, ale marzyła się jej kariera sceniczna. Konsekwentnie dążyła do celu, nie zważając na protesty Marii Konopnickiej, która dosłownie wychodziła ze skóry, by przeszkodzić córce w obraniu tak „kompromitującego" zawodu. Dla usprawiedliwienia poetki dodajmy, iż w jej czasach aktorki nie cieszyły się szacunkiem społecznym, a pozycja, jaką udało się zdobyć Helenie Modrzejewskiej, była jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę. Dla większości bycie aktorką było równoznaczne z byciem prostytutką. A tymczasem Lorki, jak bliscy nazywali Laurę, z marzeń o scenie nie wyleczyło nawet małżeństwo. Ku niekłamanej rozpaczy matki.
M.T.: W ostatnich latach coraz więcej mówi się o homoseksualizmie lub biseksualizmie Marii Konopnickiej, stała się ona wręcz ikoną środowisk LGBT. Czy zachowane przekazy źródłowe potwierdzają tezę o jej romansie z pisarką i działaczką społeczną Marią Dulębianką?
I.K.: Prawdę mówiąc, relacje łączące obie te kobiety nadal skrywa mrok tajemnicy, bo nie ma, że tak się wyrażę, „twardych dowodów" na to, że łączyła je miłość. Nie możemy też z całą pewnością twierdzić, że tak nie było. Czytając zachowane listy Konopnickiej, trudno orzec, czy Dulębianka była dla niej kimś więcej niż tylko oddaną przyjaciółką, kimś w rodzaju młodszej siostry, aczkolwiek nie można tego wykluczyć. Próżno też szukać jakiegokolwiek nawiązania do tej kwestii w jej poezji. Powtarzam, że w tej sprawie zdani jesteśmy tylko na domysły. Sama Konopnicka do późnego wieku budziła zainteresowanie mężczyzn i nader chętnie z tego korzystała, zresztą określano ją często mianem niewiasty bardzo kochliwej. Zgorszenie budził też fakt, że gustowała głównie w młodszych partnerach.
Przyglądając się natomiast jej relacji z Dulębianką, trudno nie zgodzić się z niektórymi biografami poetki, uznającymi ją za tzw. relację siostrzaną, zwłaszcza, że domniemana partnerka Marii była traktowana jak członek rodziny także przez dzieci Konopnickiej. Młodsza od niej o dziewiętnaście lat malarka była nieodłączną towarzyszką autorki Roty, jej dobrym duchem i niezawodną opiekunką. To, że razem podróżowały i mieszkały ze sobą, nie dowodzi, że łączył je intymny związek: w owych czasach dwie kobiety często wybierały się razem w podróż, bo tak było po prostu łatwiej i bezpieczniej – pamiętajmy, że równouprawnienie miało dopiero nadejść. Mnie osobiście wydaje się, że Dulębianka faktycznie darzyła Konopnicką uczuciem, a Maria to po prostu cynicznie wykorzystywała. Nie jestem zatem pewna, czy Konopnicka nadaje się na ikonę środowisk LGBT. Ja wybrałabym raczej inną pisarkę, dziś już nieco zapomnianą, Marię Rodziewiczównę, ewentualnie Marię Dąbrowską.
M.T.: Konopnicka nazywana jest jedną z najwybitniejszych pisarek w historii polskiej literatury. Co sprawiło, że udało jej się odnieść tak duży sukces na literackim polu?
I.K.: Faktycznie odniosła niemały sukces, zwłaszcza że debiutowała stosunkowo późno, a w dodatku była kobietą. Bez wątpienia ze swoją twórczością trafiła w odpowiedni moment, bo właśnie takiej zaangażowanej twórczości potrzebowali wówczas tęskniący za niepodległością Polacy. Jej utwory doskonale wpisywały się również w ideały pozytywizmu. Nie można też zapominać, że była pierwszą autorką piszącą dla dzieci.
M.T.: Współcześni czytelnicy znają Konopnicką przede wszystkim z Roty i nowel, które były szkolnymi lekturami. A jaką część jej dorobku literackiego Pani uważa za najbardziej wartościową i wartą uwagi?
I.K.: Ja bardzo lubię wiersze z okresu jej pobytu we Włoszech i Francji, bardzo wysoko cenione także przez krytyków, ale praktycznie skazane na zapomnienie. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem jednej z jej biografek, Leny Magnone, która uważa, że przez ostatnie sto lat Konopnickiej praktycznie nie czytano – nią się posługiwano. Jej wiersze były wszak obowiązkowym elementem każdej szkolnej akademii „ku czci", za czasów PRL-u jej utwory wykorzystywano jako przykład wyzysku mas chłopskich i robotniczych, któremu kres położył socjalizm. W efekcie rzadko sięgamy po jej utwory, a szkoda, bo kryje się w nich ponadczasowe piękno. I nawet w „szkolnych ramotach" w rodzaju Naszej szkapy odnaleźć można wielką wrażliwość na cierpienie ludzkie, a zwłaszcza cierpienia dzieci.
M.T.: Jako poetka Konopnicka żywo angażowała się w sprawy społeczne, m.in. sprzeciwiała się germanizacji i walczyła o prawa kobiet. Czy i w jakim stopniu może być inspiracją dla współczesnych kobiet?
I.K.: Ja osobiście podziwiam jej determinację w dążeniu do celu i to, że nie bała się iść pod prąd. Swój sukces zawdzięczała nie tylko niewątpliwemu talentowi, ale też uporowi i pracowitości, dzięki czemu umiejętnie łączyła obowiązki samotnej matki z twórczością literacką. A przecież borykała się ze znacznie poważniejszymi problemami niż współczesne matki wychowujące samotnie dzieci. I miała przeciwko sobie konserwatywne społeczeństwo, niechętne osobom wykraczającym poza tradycyjny podział ról.
M.T.: Jest Pani autorką wielu biografii – Henryka Sienkiewicza, Edwarda Gierka, Marii Dąbrowskiej czy księżnej Diany. Woli Pani pisać o mężczyznach czy o kobietach?
I.K.: Przy wyborze postaci, o których piszę, nie kieruję się kryterium płci. Staram się wybierać po prostu ciekawych, a często wręcz kontrowersyjnych ludzi, albo tych, których życie kryje jakieś tajemnice. Często decyduję się na pisanie o postaciach znanych z kart podręczników, bowiem ich życie prywatne bywa równie interesujące jak zasługi na polu historii czy twórczości.
M.T.: Pytam o to, ponieważ niemal jednocześnie z ponownym wydaniem biografii Konopnickiej ukazała się biografia Ignacego Jana Paderewskiego Pani autorstwa. Co najbardziej zafascynowało Panią w tym kompozytorze i działaczu niepodległościowym?
I.K.: Ignacy Jan Paderewski jest wyjątkowo ciekawą postacią w panteonie wielkich Polaków i to nie tylko ze względu na zasługi w dziele odzyskania przez Polskę niepodległości. Był przecież wielką gwiazdą międzynarodowego kalibru, jego koncerty gromadziły nieprzebrane tłumy i to nawet za oceanem, gdzie był dosłownie wielbiony. Swój sukces zawdzięczał nie tyle talentowi, ile wielkiej, wręcz katorżniczej pracy, a przede wszystkim kobietom. To one, jego muzy, protektorki i kochanki, stworzyły z niego artystę światowego formatu, co nie znaczy, że Paderewski cynicznie je wykorzystywał. Wręcz przeciwnie – po szczegóły odsyłam do książki. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, czemu tak wielka i barwna postać nie doczekała się jeszcze żadnego filmu na swój temat...
M.T.: Czy mogłaby Pani na zakończenie zdradzić swoje plany wydawnicze?
I.K.: Niedługo nakładem wydawnictwa Bellona ukaże się moja publikacja Kaci Polski Ludowej. Następne w kolejce są Niezwykłe kobiety w nauce. Tę drugą pozycję polecam szczególnie młodym dziewczynom, żeby mogły się przekonać, jak trudną drogę przeszły nasze przodkinie, by kolejne pokolenia kobiet mogły się uczyć i realizować swoje pasje badawcze.
Iwona Kienzler – znana pisarka i popularyzatorka historii, autorka ponad stu książek. Pasjonuje ją życie wielkich Polaków, których chętnie przybliża nam jako zwykłych ludzi z ich przywarami, dziwactwami, słabościami. Dużo miejsca poświęca też ciekawostkom, nie unikając pikantnych szczegółów osadzonych w realiach obyczajowych epok.
Rozmawiał: Marek Teler / Ilustracje: Materiały prasowe
powrót