Choć wydawać by się mogło, że zwyczaj spożywania posiłków na świeżym powietrzu, w dodatku na rozłożonym na ziemi kocu, jest tak stary jak nasza cywilizacja, to tak naprawdę moda na pikniki narodziła się dopiero trzysta lat temu i to w dość oryginalnych okolicznościach...
Kiedy zapytać językoznawców, skąd wzięło się słowo „piknik", ci albo bezradnie wzruszą ramionami, albo zaczną się spierać między sobą i będzie to trwało w nieskończoność. Teoria, która wydaje się najbardziej trzymać kupy, głosi, że rdzeń tego słowa pochodzi od francuskiego czasownika „piquer" (dziobać lub zbierać) i rzeczownika „nique" (niewielka ilość). Co dziwniejsze, początkowo sformułowanie to nie miało żadnego związku z jakimkolwiek ucztowaniem. Po raz pierwszy pojawiło się bowiem w opublikowanej w 1649 r. polityczno-satyrycznej burlesce „Les Charmans effects des barricades, ou l'amité durable de la compagnie des freres Bachiques de Pique-Nique", będącej wyrazem sprzeciwu wobec idei absolutyzmu. Główny bohater owego dzieła, noszący imię Pique-Nique, buntował się co prawda przeciw zasadom wprowadzanym we Francji przez mającego ciągoty do jedynowładztwa Króla Słońce Ludwika XIV, ale jednocześnie był też nieopanowanym żarłokiem. A to sprawiło, że częściej niż wolą walki, kierował się zwykłym lenistwem, będącym wynikiem spożywania nadmiernych ilości jedzenia. Nie do końca wiadomo, czy twórca burleski wymyślił to imię, czy też skorzystał z wyrazu, którym już wówczas się posługiwano, faktem jednak jest, że hasło „pique-nique" pojawiło się już pięćdziesiąt lat później w słowniku Gillesa Ménage›a i zostało tam zdefiniowane jako „ekstrawagancka kolacja, w której każdy gość ma swój udział".
W takiej formie, jaką znamy obecnie, pikniki zaczęły się rozwijać w połowie XVIII wieku. Co jednak ciekawe, początkowo nie wszędzie oznaczały zabawę na świeżym powietrzu. Według zapisków ówczesnych angielskich kronikarzy słowo piknik odnosiło się do spotkań towarzyskich odbywanych pod dachem! Wynajmowano tawernę, spraszano gości, z których każdy miał za zadanie przynieść coś do jedzenia, a tym samym zyskiwał okazję do pochwalenia się kulinarnymi umiejętnościami – swoimi lub, o wiele częściej, zatrudnionych przez siebie kucharzy. Takie uczty były zabawą ludzi zamożnych, a towarzyszyły im tańce, śpiewy, a nawet przedstawienia teatralne. W 1802 r. książę Walii założył nawet ze swoimi przyjaciółmi stowarzyszenie „The Pic-Nic Society", którego członkowie wystawiali co kilka tygodni napisane przez siebie, z reguły jednoaktowe, sztuki. Podobnie było we Francji, gdzie pikniki stały się ulubioną rozrywką arystokracji. Uczestnicy tego typu spotkań mieli obowiązek wnosić swój wkład, ale mogli albo przynieść swoje własne danie lub napój, albo też zwrócić gospodarzowi pikniku część poniesionych przez niego kosztów. Podobnie jak w Anglii, pikniki na Sekwaną i Loarą kończyły się tańcami, dzięki czemu czasami nazywano je nawet... balami. Dowodem na to nie będzie opinia lady Mary Coke, która w 1763 r. napisała w liście do swojej siostry, że była na czymś w rodzaju „balu abonamentowego" odbywającego się pod hasłem „picquenic".
Pełny artykuł Pawła Płaczka możecie przeczytać w trzecim numerze „Historii bez Tajemnic".
Ilustracja: Édouard Manet, Śniadanie na trawie, 1862–1863.
powrót