Adam Podlewski: Dlaczego nadał Pan swoim wspomnieniom taki tytuł?
Leon Weintraub: Piszę o tej decyzji szerzej we wstępie. Wydawnictwo zaproponowało tytuł: Pojednane z katem, ale mnie słowo „kat” wydało się zbyt drastyczne. Wybraliśmy „pojednanie”, ale podkreślam, że to słowo należy dobrze zrozumieć. Nie można usprawiedliwić, a nawet wybaczyć tego, co nam, ludzkości, uczynili niemieccy naziści. Jednak jako lekarz i humanista, uważający się za spadkobiercę tradycji Encyklopedystów, chcę zakończyć wrogość, dokonać „symbolicznego salda” z ludźmi, którzy mnie skrzywdzili. W tym wypadku mogę użyć tylko słowa „pojednanie”. Starałem się też żyć treścią tego słowa. Po wojnie, w dorosłym życiu, wybrałem zawód lekarza chorób kobiecych i położnictwa; chciałem pomóc życiu, ponieważ wcześniej znajdowałem się tak blisko śmierci.
AP: W książce używa Pan konsekwentnie pewnych określeń. Na przykład nie ma w pańskich wspomnieniach „łódzkiego getta”, ale „getto w Litzmannstadt”. W jakim stopniu można oddzielić pamięć rodzinnego miasta od horroru wojny?
LW: W Łodzi nigdy getta nie było. Owszem, istniała dzielnica żydowska, ale nie miało to nic wspólnego z przymusowymi przesiedleniami – Żydzi mieszkali też w innych częściach miasta. Getto zbudowali naziści, w mieście, które sami nazwali Litzmannstadt. Mówienie o „getcie w Łodzi” jest dla mnie bolesne, gdyż to moje miasto. Lubię wyrażać się jasno, dlatego też mówiąc o okupantach podczas drugiej wojny światowej, używam wszystkich określeń: Niemcy, naziści, hitlerowcy i sprzeciwiam się omijaniu któregokolwiek z nich (jakby hitlerowcy nie byli nazistami, a naziści Niemcami...).
AP: Czy ogrom cierpienia, które widział Pan podczas wojny był pomocą, czy przeszkodą w późniejszych studiach medycznych i karierze lekarza?
LW: Sądzę, że to doświadczenie pomogło. Jestem wyczulony na niechęć wobec innych, gdyż wiem, że ta może zmienić się we wrogość i, jak się stało w przypadku nazizmu, ostatecznie prowadzić do ludobójstwa. Pojęcie tolerancji uważam za zbyt słabe. Wolę mówić o akceptacji i szacunku. Jeśli nie możemy czegoś zaakceptować, powinniśmy mieć chociaż szacunek do prawa, do odmienności. Jestem racjonalistą i próbuję żyć świadomie. Koncepcję humanizmu rozumiem jako próbę zrozumienia siebie i innych. Jeżeli ufać astronomom, nasz układ słoneczny jest tylko pyłkiem w bezkresnym morzu kosmosu. Dzielenie mieszkańców tej skalnej drobiny na grupy jest absurdem. Stąd moja gotowość do pojednania, przekreślenia tego, co było między nami złe i spojrzenie w przyszłość.
AP: Czy młodsze pokolenia dobrze wywiązały się z zadania zebrania doświadczeń pańskiego i starszych pokoleń?
LW: Niestety nie. Jako lekarz operowałem ludzi różnych grup etnicznych. Wyróżniali się kolorem skóry, ale gdy ją przeciąłem, tkanki pod skórą były takie same. Współczesna wiedza o genetyce pokazuje, że istnieje tylko jedna rasa ludzka, homo sapiens, więc cały ruch narodowo-socjalistyczny był oparty na fałszywej przesłance. A mimo to idee rasistowskie są wciąż obecne – i na świecie, i w Polsce. Nie ma rodziny w Polsce, która w jakiś sposób nie ucierpiała podczas wojny, a mimo to część młodzieży hołduje ideologii, która spowodowała tyle tragedii podczas wojny. Kończą szkoły, przyswajają fakty, ale nie wyciągają z nich odpowiednich wniosków. Uważam też, że obecnie Polską rządzi grupa ludzi, która jest daleka od humanizmu, w przyjmowanym przeze mnie rozumieniu.
/Pełna wersja rozmowy z Leonem Weintraubem we wrześniowym numerze "Historii bez Tajemnic"/
powrót