Miłość (homo) w czasach antyku / Michał Kubicz
Gdyby starożytni Rzymianie mieli możliwość przyjrzenia się temu, w jaki sposób szufladkujemy ludzi, dzieląc ich na heteroseksualnych, homoseksualnych i biseksualnych, byliby prawdopodobnie szczerze zdziwieni. Dlaczego? Dlatego, że w ich świecie takie podziały po prostu nie istniały. Oni operowali zupełnie innymi, dla nas niezrozumiałymi.
Homoseksualizm w starożytnym Rzymie… Nie ma chyba drugiego takiego obszaru, w którym królujące w kulturze masowej wyobrażenie Rzymu tak bardzo rozmijałoby się z rzeczywistością. Rzym postrzegany jest albo jako kultura patriarchalna, w której miłość homoseksualna była piętnowana, albo przeciwnie – jako miejsce, gdzie nie obowiązywały żadne ograniczenia i tabu w sferze seksu.
Pierwsze wynika zapewne z tego, że Rzym jawi się jako państwo przesiąknięte militaryzmem i swoistą kulturą macho, drugie zaś – z niezliczonych artefaktów i dzieł sztuki pełnych symboliki seksualnej, wśród których występują także przedmioty z dekoracji o wyraźnymi elementami homoerotycznymi. Przykładem może być pompejański fresk, w którym uwieczniono biseksualny trójkąt z dwoma mężczyznami w jednoznacznej pozie, albo pochodzący ze wschodnich prowincji cesarstwa rzymskiego srebrny pozłacany kubek ozdobiony wzorem, na którym młodzieniec dosiada nieco starszego, brodatego mężczyznę leżącego swobodnie na sofie podczas uczty (tzw. Puchar Warrena). W rzeczywistości oba wyobrażenia podejścia Rzymian do miłości homoseksualnej są fałszywe.
Ze służącą, albo z chłopcem
W starożytności to, z kim uprawiało się seks, miało zasadniczo mniejsze znaczenie od tego, w jakiej roli się występowało. Dla mężczyzny kluczowe było, by zawsze być stroną aktywną. By być zaspokajanym, a nie zaspokajać innych. By czerpać przyjemność, a nie ją dawać. Innymi słowy, w świecie antycznego Rzymu obojętne było, czy mężczyzna zaspokajał swą żądzę z kobietą czy z mężczyzną, z dziewczyną czy z chłopcem. Liczyło się tylko to, że to on penetrował, a nie był penetrowany. Tak długo, jak mężczyzna pozostawał w seksie stroną aktywną, płeć osoby, z którą utrzymywał stosunki, była zasadniczo rzeczą wtórną (choć jednak nie całkowicie bez znaczenia, o czym dalej). Tym samym mężczyzna, który penetrował swojego niewolnika, w oczach społeczeństwa nic a nic nie tracił na męskości. Gdyby jednak utrzymywał stosunku seksualne z innym, przyjmując rolę bierną, zostałby z miejsca zakwalifikowany jako „cinaedus” – czyli „ciota”…
/pełny artykuł Michała Kubicza "Miłość (homo) w czasach antyku" można przeczytać we wrześniowym numerze „Historii bez Tajemnic"/
powrót