Władze III Rzeszy ceniły sztukę konserwatywną, zrozumiałą dla przeciętnego Hansa, który miał żyć tak, jak mu odgórnie nakazano. To, co uważano za zdegenerowane, zwalczano z cała mocą. Ofiarą strażników obyczajowej czystości padła nie tylko literatura czy malarstwo, ale także jazz, uważany za muzykę homoseksualistów.
W XX wieku Niemcy kilka razy przejmowali stery kultury popularnej i przewodnictwo w zmianach obyczajowych w Europie. Prócz opisywanego przez historiografię „wahadła” moralnych zasad: permisywnej Republiki Weimarskiej i purytańskiej Trzeciej Rzeszy, warto wspomnieć choćby o niezwykłej karierze Berlina Zachodniego, jako powojennej sodomy i parnasu w jednym (zwłaszcza w kontekście jego wpływu na scenę disco) czy Hamburga, który pod koniec lat 50. wpłynie na przyszłych Beatlesów. Jeśli jednak spojrzymy na historię europejskiego jazzu, i postrzeganie go jako muzykę rozwiązłości, musimy powiedzieć o jego historii w burzliwych dekadach pierwszej połowy XX wieku.
Lęk przed czarnym wstydem
Jeśli spojrzeć na historię jazzu w Niemczech nazistowskich, można wyróżnić trzy okresy relacji państwo–sztuka. W latach 1933-35 muzykę jazzową prezentowano przede wszystkim jako „czarny produkt”, wykwit kultury prymitywnej i niegodnej Niemców. Związane to było ze specyficznym postrzeganiem rasy czarnej w pierwszych etapach konsolidacji III Rzeszy. Strach przed rasą afrykańską, a zwłaszcza mieszaniem krwi z ludami nieeuropejskimi, odczuwali nie tylko naziści. Już w latach 20., mimo obyczajowego rozpasania Republiki Weimarskiej, przez Niemcy (także te stateczne, mieszczańskie i liberalne) przetoczyła się fala paniki przed domniemaną plaga czarnoskórych gwałcicieli, zakorzeniona w tak zwanym Die schwarze Schande.
„Czarny wstyd” był publicystycznym pojęciem interpretującym pewien wojenny epizod w jaskrawo rasistowskim świetle. Często zapominamy, że już po zakończeniu I wojny światowej skrawek niemieckiego terytorium na Zachodzie był okupowany przez wojska francuskie. W latach 1918-30 w Nadrenii stacjonowały wojska składające się nie tylko z rodowitych Francuzów, ale także z mieszkańców afrykańskich kolonii Republiki. Wedle szacunków historyków, ze związków niemieckich kobiet z afrykańskimi żołnierzami, narodziło się około 600 dzieci. Można dodać do tego trudną do określenia, ale raczej niewielką liczbę gwałtów (które jednak w późniejszej propagandzie zostaną uznane za powszechne). W porównaniu jednak z ludnością rejonu dzieci mieszanej rasy stanowiły niewielki odsetek populacji. Przedostały się jednak do zbiorowej świadomości jako przykład zagrożenia etnosu niemieckiego przez obce wpływy. Jak łatwo się domyślić, najgorzej na owej społecznej paranoi wyszły same dzieci – dyskretnie wysterylizowane przez władze III Rzeszy...
powrót