Przez kilka przedwojennych lat Polskę i III Rzeszę łączyła zażyła przyjaźń. Wymieniano się doświadczeniami, szkolono kadry, organizowano obozy dla młodzieży, a czołowi naziści chętnie i często gościli nad Wisłą. Nie tylko z wizytami oficjalnymi, ale też czysto towarzyskimi.
W połowie czerwca 1934 r. Joseph Goebbels był człowiekiem bardzo z siebie zadowolonym. Na lotnisku w Warszawie witano go jak prawdziwego męża stanu, światowa prasa rozpisywała się szeroko o jego wizycie w Polsce, a przemówienie, które wygłosił w sali Resursy Obywatelskiej przy Krakowskim Przedmieściu, zgromadziło prawdziwy tłum polskich i akredytowanych w Polsce dyplomatów. Coś koło sześciuset osób nagrodziło jego mowę owacjami, a byli wśród nich m.in. premier Leon Kozłowski, minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki, minister spraw zagranicznych Józef Beck, czy szef sztabu generalnego, generał Janusz Gąsiorowski.
Na mównicy minister Goebbels, niski, chudy, pokraczny. Mówi płynnie, wyraźnie, obrazowo, inteligentnie – oceni będący wówczas w Resursie pułkownik Bohdan Hulewicz. Oficjalnie jego wykład nosił tytuł: Narodowosocjalistyczne Niemcy jako element europejskiego ładu, ale Goebbels, jak przystało na znakomitego mówcę, sporo miejsca poświęcił też historii stosunków polsko-niemieckich, zasadniczo wskazując na ich konstruktywne wątki. Co jednak ciekawe, gość bardzo podkreślał pozytywne aspekty tworzenia obozów koncentracyjnych, na przykładzie działającego w tym momencie już od kilku już miesięcy Dachau. Po zakończeniu spotkania i późniejszego rautu, otworzył swój dziennik i zanotował: Wielka owacja. Mój wykład spotyka się z najlepszym odbiorem. Odniosłem wielkie zwycięstwo.
Fajny chłopak Kiepura
W dniu przylotu Goebbelsa do Warszawy policjanci rozproszyli sześć antynazistowskich demonstracji, a w siedzibie niemieckiego poselstwa ktoś wybił kamieniem okno, ale ani gość, ani lokalne władze nie bardzo się tym przejęły. Zarówno władze niemieckie, jak i polskie doskonale zdawały sobie sprawę, że oba narody po prostu się nie lubią i wszelkie próby politycznego zbliżenia wywołują gwałtowny opór po obu stronach granicy. Minister Józef Beck wspominał nawet o wyraźnym podenerwowaniu opinii publicznej, jeśli chodzi o sprawy niemieckie, któremu przeciwstawić się jest ogromnie trudno. Sam zaś Goebbels ocenił po wizycie, że polska warstwa rządząca jest wojskową kliką, która ma bardzo niewiele wspólnego z narodem.
Ale w tym momencie obu stronom zależało, by wzajemne relacje między oboma krajami były co najmniej poprawne. III Rzesza była wówczas bardzo młoda i bynajmniej nie czuła się pewnie na scenie międzynarodowej. Widać to nawet po samych zapiskach Goebbelsa, wyraźnie zaskoczonego i oczarowanego przyjęciem w Polsce – z czymś takim stykał się bodaj po raz pierwszy w życiu. Przyznawał też, że wiele się uczy od polskich dyplomatów. Ale i Polsce zależało na spokoju we wzajemnych stosunkach. Nie wynikało to z jakiejś nagłej sympatii do nazizmu, choć zarówno premier Kozłowski, jak i minister Pieracki nie ukrywali zainteresowania rozwiązaniami wprowadzonymi we Włoszech przez Mussoliniego, a dosłownie dwa dni po wizycie Goebbelsa pierwszy z nich rozpocznie pracę nad stworzeniem obozu w Berezie Kartuskiej. Sam jednak nazizm budził dość poważne opory, a jeśli z jakiegoś powodu go doceniano, to najwyżej jako opcję antykomunistyczną. Dla Polski ważne były Niemcy, a nie ich ustrój. Dzięki odpowiedniej grze dyplomatycznej, minister Beck całkiem sprawnie szachował raz Moskwę Berlinem, innym razem Berlin Moskwą, przy okazji ugrywając to i owo od zdezorientowanego Paryża.
Pełny artykuł Wojciecha Lady możecie przeczytać w drugim numerze „Historii bez Tajemnic".
Ilustracja: Jedną z osób, które witały ministra propagandy Josepha Goebbelsa (drugi z prawej) na lotnisku w Warszawie, był minister spraw zagranicznych Bronisław Pieracki (pierwszy z prawej), źródło: NAC.
powrót