Był jednym z najbrutalniejszych stalinowskich śledczych w Wielkopolsce. Prześladowani przez niego grozili mu śmiercią. Oficer UB zginął zastrzelony przez żołnierza.
Rok 1950. Do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Śremie (wtedy woj. poznańskie, obecnie wielkopolskie) przychodzi list adresowany do Jana Doby. To jeden z najbardziej brutalnych śledczych w referacie zajmującym się podziemnymi „bandami”. Ma 29 lat i spore doświadczenie, bo pracuje w bezpiece od początku jej istnienia. W kopercie, na której nie podano nadawcy, jest kartka z jednym zdaniem: „Jeśli nie przestaniesz znęcać się nad tymi chłopakami to zginiesz marnie jak pies”.
Kapral Doba prowadzi wtedy sprawę organizacji o nazwie Mobilizacyjny Ośrodek Armii Krajowej, która działała w rejonie Śremu. Kilku jej członków zostało niedawno aresztowanych. Ubek każdego z nich już przesłuchał, ale po otrzymaniu anonimu z pogróżkami poleca, żeby ponownie wezwać ich z cel. Przyprowadzani są pojedynczo. Pokazuje list i pyta, kto go napisał. A potem, jak na poprzednich przesłuchaniach, dotkliwie bije. Pięściami, a gdy przewracają się od jego ciosów – kopie.
Trzy lata później Doba nie musiał już męczyć się torturowaniem. Otrzymał Brązowy Krzyż Zasługi, awansowano go na podoficera i powierzono wyższe stanowisko w UB w Pile, a potem wysłano do Legionowa na kurs dla oficerów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Skończył go z kiepskim wynikiem, ale zapewnił mu on awans na podporucznika, zatrudnienie w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Poznaniu, wyższe uposażenie i spokojną pracę. Przed dwoma miesiącami został kierownikiem ochrony gazowni, która znajdowała się pod kuratelą UB.
Zabity w „Swojskiej”
10 listopada 1953 roku 32-letni Jan Doba miał za sobą już 7 lat, 9 miesięcy i 10 dni pracy w bezpiece. Skończył służbę o godz. 21. Mimo późnej pory wybrał się na do restauracji „Swojska”. Bywał w niej już niejednokrotnie. Mieściła się w pobliżu poznańskiego Starego Rynku, u zbiegu ulic Szkolnej i Koziej. Nie zdejmując płaszcza, usiadł w pobliżu wejścia, przy jednym ze stolików na wprost bufetu. Zamówił kufel piwa i setkę wódki. Dochodziła godz. 22.
W tym samym lokalu tego samego wieczoru spędzał czas z kuzynem i znajomymi 29-letni starszy sierżant Wacław Pleskot. Na co dzień pełnił funkcję podoficera gospodarczego w jednostce nr 1526. Był w mundurze, ale nie miał przypiętej do pasa kabury. Zostawił ją w mieszkaniu, lecz wyciągnął z niej służbowy pistolet TT i zabrał ze sobą. Włożył go do kieszeni płaszcza.
Gdy Doba sączył alkohol, Pleskot z jednym ze znajomych siedział przy bufecie. Głośno rozmawiali. W pewnym momencie ubek podszedł do żołnierza i poklepał go po plecach. Odeszli na chwilę na bok. Potem Doba wrócił do swojego stolika, a żołnierz do mężczyzny przy bufecie. Niedługo potem wojskowy wrócił do znajomych w drugiej sali „Swojskiej”.
Ubrali się i ruszyli w kierunku wyjścia z restauracji. Przechodząc koło funkcjonariusza UB, żołnierz nagle wyciągnął pistolet i krzycząc „masz ty s... synu” trzykrotnie do niego strzelił. Następnie wycelował broń w siebie i oddal kolejne dwa strzały. Raz chybił, za drugim razem trafił w szyję w pobliżu karku...
/pełny artykuł Krzysztofa M. Kaźmierczaka można przeczytać w drugim numerze Historii bez Tajemnic/
powrót