W ciągu trzech miesięcy zabił około siedmiuset czerwonoarmistów. Simo Hayha stał się nie tylko legendą wojny zimowej, która toczyła się między Rosją i Finlandią na przełomie 1939 i 1940 r. Zyskał też opinię najskuteczniejszego snajpera w dziejach. Rosjanie nazywali go „Biała Śmierć".
Miał trzydzieści cztery lata, jakieś 160 cm wzrostu i dobroduszną twarz skandynawskiego chłopa. Nie miał wielkich ambicji. Chciał po prostu prowadzić gospodarstwo: zasiewać pole, doglądać bydła, rąbać drewno i wykonywać wszystkie te drobne prace gospodarcze, których nigdy na wsi nie brakuje. To właśnie robił od dziecka i niczego więcej nie było mu potrzeba. Wokół budynków rozciągały się należące do rodziny ziemie, w sumie około pięćdziesięciu hektarów lasów i pól, w większości meliorowanych, na których uprawiano oprócz zbóż także buraki cukrowe, a z ich liści robiono pożywną paszę dla bydła. W gospodarstwie trzymano dziesięć krów mlecznych oraz krowy zarodowe. Do prac polowych wystarczały dwa, trzy konie. Owce wygryzały trawę rosnącą wokół budynków, a kilka świń zjadało to, co zostawało po ludzkim posiłku – opisywał jego sielskie dzieciństwo i wczesną młodość fiński historyk Petri Sarjanen.
Właściwie jedyną jego fanaberią były polowania. Uwielbiał polować. Z masochistyczną radością spędzał całe godziny na siarczystym mrozie, czasem tropiąc zwierzynę, częściej tkwiąc w bezruchu, w oczekiwaniu na pojawienie się jej w tym czy innym miejscu. Dla skandynawskich chłopów polowanie było rzecz jasna czymś znacznie więcej niż tylko rozrywką, choćby dlatego, że pozwalało uzupełnić dość skromną dietę. Dla niego jednak oznaczało też czystą przyjemność. W lesie potrafił stawać się niemal niewidzialny. Nawet przy minus czterdziestu stopniach doskonale radził sobie z zamarzającym zamkiem karabinu i sztywniejącymi z zimna palcami. Było wielu znacznie lepszych od niego strzelców, ale byli oni lepsi jednie w idealnych warunkach. W lesie, podczas skandynawskiej zimy, nie miał sobie równych.
I ta właśnie cecha najbardziej wpłynęła na jego dalsze losy. Kiedy pod koniec listopada oddziały Armii Czerwonej przekroczyły granicę Finlandii, Simo Hayha, niewiele myśląc, zapakował plecak, przez ramię przewiesił karabin i ruszył na największe polowanie w swoim życiu. Już nie na łosie i dziki, lecz na Rosjan. Nie minęły pewnie nawet dwa tygodnie wojny, gdy ten niepozorny, mały i nieskończenie spokojny Fin zdobył sobie przydomek „Biała Śmierć". Po kilku kolejnych robił, co mógł, by go uzasadnić. Osobiście zabił około siedmiuset rosyjskich żołnierzy, co oznacza, że przez cały okres wojny, zabijał średnio siedmiu dziennie. Zapewniło mu to opinię najskuteczniejszego snajpera w dziejach wojen.
Pełny artykuł Wojciecha Lady możecie przeczytać w pierwszym numerze „Historii bez Tajemnic".
Ilustracja: Simo Häyhä uznawany jest za najskuteczniejszego snajpera w historii wojen – strzelanie do Sowietów traktował jak strzelanie do tarczy, źródło: eluniverso.com (domena publiczna).
powrót