W styczniu 1986 r. Łodzią wstrząsnęła brutalna zbrodnia. Zaginął doświadczony komornik skarbowy Stefan Z. Po kilku dniach w walizkach przy torach kolejowych odnaleziono jego rozczłonkowane ciało. Okazało się, że padł ofiarą... swoich dłużników.
15 stycznia 1986 r. Stefan Z., sumienny poborca skarbowy z Drugiego Urzędu Skarbowego i Wydziału Finansowego Łódź-Śródmieście z 35-letnim stażem, wyruszył do centrum Łodzi, by dokonywać zajęć majątków dłużników. W związku z wykonywanymi czynnościami często miał przy sobie gotówkę. Jego znakiem rozpoznawczym był złoty sygnet z inicjałami S.Z. To o tyle istotne, że właśnie 15 stycznia Stefan Z. zaginął, a sygnet szybko naprowadził śledczych na właściwy trop. Milicja rozpoczęła poszukiwania, zaś lokalne media opublikowały zdjęcia poborcy.
Dzień później na skrzyżowaniu ulic Piotrkowskiej i Andrzeja (dziś Andrzeja Struga) funkcjonariusze zatrzymali 16-letniego Konrada. Miał przy sobie wspomniany charakterystyczny sygnet należący do zaginionego. Chłopak tłumaczył, że dostał go od swojego kolegi Jacka, który mieszkał w kamienicy przy ulicy Wólczańskiej z ojcem, 38-letnim Stanisławem M., jego partnerką, 26-letnią Marią M., 8-letnim niewidomym bratem Stasiem i 8-letnim synem Marii M., Darkiem. Mieszkanie było 40-metrową kawalerką, w której zasłonkami i meblami wyodrębniono trzy pomieszczenia.
Walizki grozy
Maria M. ukończyła podstawówkę, potem kilka miesięcy uczęszczała do szkoły zawodowej o profilu krawieckim, przez pewien czas pracowała na poczcie. Stanisława M. poznała w 1983 r. na chrzcinach u znajomych. Znalazła się na liście dłużników, których miał 15 stycznia odwiedzić Stefan Z. – kobieta nie zapłaciła 1386 złotych grzywny za awanturę wywołaną niegdyś w restauracji nieistniejącego już dziś hotelu „Światowid" przy alei Kościuszki (przemianowanym obecnie na kwatery pracownicze). Jej konkubent, również z wykształceniem podstawowym, oficjalnie mieszkał w sąsiedniej kamienicy. Wywodził się z rodziny z problemami alkoholowymi, jego ojca zamordowano. On sam miał zostać żołnierzem, ale wydalono go z armii za kradzież broni i skazano na dwa lata pozbawienia wolności – opuścił zakład karny w 1969 r. Zajmował się różnymi rzeczami: był konduktorem, ślusarzem, motorniczym. Z tej ostatniej posady wyrzucono go, gdy spowodował wypadek, prowadząc tramwaj. W 1982 r. zmarła jego żona, a najmłodszy syn, niewidomy Staś, trafił do Państwowego Zakładu Wychowawczego w Laskach. Za jego pobyt Stanisław M. powinien zapłacić 53 200 złotych, ale tego nie zrobił – dlatego również ścigał go komornik.
Pełny artykuł Patryka Szulca możecie przeczytać w trzecim numerze „Historii bez Tajemnic".
Zdjęcie: AdobeStock
powrót