Co piąty porwany na świecie samolot należał w latach 1981–1982 do PRL. Polacy uciekali z kraju maszynami wszelkiego typu: pasażerskim An-24, poczciwym dwupłatowcem „Antkiem", uzbrojonym szturmowcem Mi-2...
Tu się nie da, do cholery, normalnie żyć – mówił zdesperowany pilot Czesław Kudłek. Wraz z żoną Grażyną byli u kresu wytrzymałości. Nie interesowali się zbytnio polityką, ale w 1981 r. mieli już serdecznie dość życiowej mordęgi w Polsce Ludowej. Musieli wciąż wynajmować ciasne mieszkania, nie mogąc doczekać się na przydział własnego. Puste półki w sklepach, kolejki, niekończąca się wojna komunistycznej władzy z „Solidarnością" – wszystko to wprawiało ich w coraz większe przygnębienie, skłaniając do myśli o emigracji.
Gdy jesienią okazało się nagle, że muszą szybko opuścić wynajęte w Warszawie lokum, przelała się czara goryczy. Powzięli ostateczną decyzję i kupili bilety lotnicze – na 13 grudnia 1981 r.
Pijackie rojenia, trzeźwy plan
Zamiast polecieć do Niemiec, w osłupieniu wysłuchali rankiem tego dnia informacji o wprowadzeniu stanu wojennego, zamknięciu granic, odwołaniu wszystkich lotów. Po tym szoku nastąpił niebawem kolejny. W liniach LOT zapowiedziano zwolnienia, a na pierwszy ogień mieli pójść niemający meldunku w stolicy, czyli również Kudłek. Sfrustrowani piloci przesiadywali godzinami przy wódce, na przemian przeklinając los i rozweselając się żartami. Pijani coraz częściej poruszali niebezpieczny temat – uprowadzenia samolotu i ucieczki na Zachód.
Kapitan Kudłek przemyślał to również na trzeźwo i postanowił wcielić ideę w czyn. Szybko znalazł kolegę chętnego do wspólnej ucieczki – Andrzeja Baruka. Przygotowania ruszyły pełną parą.
12 lutego 1982 r. nadeszła godzina próby. Zdenerwowany Kudłek siadł za sterami pasażerskiego An-24, lecącego do Wrocławia. Gdy maszyna wzbiła się w powietrze, zapytał drugiego pilota, czy pomoże mu... uciec do Berlina Zachodniego. Andrzej Śmielkiewicz osłupiał. Pogrążył się w milczeniu, nie potrafiąc wydusić z siebie odpowiedzi. Lecieli w ciszy, w nieznośnej atmosferze, przez kilkanaście minut. Wreszcie drugi pilot odetchnął głębiej i chrząknął.
– Jak chcesz lecieć na Tempelhof, to musimy już zmienić kurs – wysapał. Podniecony Kudłek poinformował 19 pasażerów, wśród których znajdowali się jego żona i kolega Baruk, że z powodu jakichś ćwiczeń wojskowych polecono im zawrócić i lecieć na Szczecin. Posypały się przekleństwa, ale z uwagi na stan wojenny ludzie zbytnio się nie zdziwili. Również czterej milicjanci i esbecy z ochrony samolotu nie wyczuli niczego podejrzanego...
Pełny artykuł Marcina Szymaniaka możecie przeczytać w trzecim numerze „Historii bez Tajemnic".
Ilustracja: Na początku lat 80. na lotnisku Okęcie masowo dochodziło do porwań samolotów.
powrót