To miała być jedna z najbardziej spektakularnych akcji antykomunistycznych w skali całego obozu demokracji ludowej. Jednak środki masowego przekazu, będące pod absolutną kontrolą władz i partii, dość skutecznie wyciszyły zamach w Opolu w 1971 roku. I to na długi czas.
Kiedy w 1979 roku na warszawskim Placu Zwycięstwa (dziś Piłsudskiego) zorganizowana została (oczywiście nielegalna) demonstracja poparcia dla nowopowstałej formacji opozycyjnej – Konfederacji Polski Niepodległej, w pewnym momencie część demonstrantów zaczęła skandować: „uwolnić braci Kowalczyków". Jednak zdecydowana większość tych, którzy odważyli się pojawić pod Grobem Nieznanego Żołnierza, nie podchwyciła tego postulatu. Zdezorientowani ludzie patrzyli po sobie i pytali jeden drugiego: „kim u licha są ci Kowalczykowie"? Niżej podpisany też nie miał pojęcia, o kogo chodzi.
Prawdopodobne dziś, choć większość białych plam z okresu PRL została wypełniona historyczną prawdą, tych, którzy słyszeli o Kowalczykach, byłoby jeszcze mniej.
Ordery od dyktatury
Obchody 27. rocznicy powstania Milicji Obywatelskiej miały się odbyć w Opolu z wyjątkową pompą. 7 października 1971 roku w auli Wyższej Szkoły Pedagogicznej (zwanej czerwoną Sorboną) miała się odbyć uroczysta akademia ku czci formacji, strzegącej bezpieczeństwa mieszkańców Polski Ludowej. Nic to, że owa formacja miała niezbyt wysokie notowania wśród rodaków, którzy kpili z uzależnienia MO od interesów partii (ZOMO – bijące serce partii czy ZOMO bije, partia żyje) – władze czciły jej trud i ofiarność niezwykle uroczyście. Pewnej pikanterii całemu zdarzeniu dodawał fakt, że w czasie akademii mieli zostać odznaczeni funkcjonariusze, którzy zasłużyli się podczas tłumienia niepokojów społecznych na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Przynajmniej taka plotka poszła w kraj, choć z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się mało prawdopodobna – ostatecznie, w grudniu doszła do władzy ekipa Edwarda Gierka, która odsunęła inspiratorów krwawego rozprawienia się ze stoczniowcami: I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułkę i jego najbliższych współpracowników. Czemu więc Gierek miałby czcić tych, z którymi naród utożsamiał dramat 1970 roku?
Faktem jest jednak, że w październiku 1971 roku wypinali piersi po medale milicjanci, których społeczeństwo nie uważało za swoich obrońców – jednym z nich był komendant wojewódzki MO w Opolu Julian Urantówka, który jako szef milicji w Szczecinie miał kazać strzelać do strajkujących w tym mieście niespełna rok wcześniej. Tak czy inaczej, w Opolu mieli się pojawić bardzo prominentni oficerowie milicji (a także Służby Bezpieczeństwa) oraz przedstawiciele najwyższych władz. Wiadomo więc było, że teren WSP zostanie bardzo dobrze sprawdzony i zabezpieczony. Komu przyszłoby do głowy, żeby w tym miejscu przeprowadzić zamach? A jednak...
Wybuch, do którego doszło niedługo po północy 6 października, wstrząsnął nie tylko najbliższą okolicą szkoły (słyszany był także w innych częściach miasta) – trotyl, umieszczony w kanale centralnego ogrzewania, pod podłogą (odpalony za pomocą przewodów elektrycznych), zrujnował aulę oraz kilka innych pomieszczeń.
Pełny artykuł Artura Górskiego możecie przeczytać w trzecim numerze „Historii bez Tajemnic".
Ilustracja: Wybuch w auli Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu poważnie uszkodził aulę, uczelniane archiwum, małą część zasobów bibliotecznych i bufet.
powrót